Oceń ten artykuł
(8 głosów)
środa, 17 wrzesień 2014 18:08

Dziewczyny kochają klasyki!

O wymagającej pasji i mocnych ramionach, które się przydają, wsparciu niezawodnych kolegów, którzy potrafią naprawić, a na pewno popatrzeć na to co pod maską, o przyjaźniach w całej Polsce i tym czymś, czego nie mają inne auta

Rozmawiamy z
Magdaleną Kowalską
posiadaczką Trabanta, założycielką grupy "Dziewczyny kochają klasyki"

Dziewczyny kochają klasyki?
Dlaczego dziewczyny kochają klasyki? Bo ja je kocham! Klasyki zmieniają świat. Sprawiają radość nam użytkowniczkom, ale spełniają też rolę społeczną. Nie da się jechać klasykiem w smutku, dosłownie do pierwszego uśmiechu, spontanicznej reakcji przechodnia. Świat się zmienia!

Więc postanowiłaś zmieniać go sukcesywnie?
- Chciałam zrobić coś dla ludzi, ale też dla siebie, wyjechać na ulice, spotkać się, pobawić, aby nadać klasyczny  ton miastu. Pozmyślam, że skoro ja tak mam to pewnie jest więcej dziewczyn,  które mają motoryzacyjną pasję i stworzymy coś świetnego,  taki fantastyczny zespół klasycznie zakręconych dziewczyn. Okazało się, że dziewczyny kochają klasyki, a chłopaki kochają dziewczyny! I jest nas coraz więcej i coraz chętniej wyłaniamy się z domu i sami stwarzamy okazję by spotykać się w realu. I to jest cudowne.

Od razu chwyciło?
- Postanowiłam zorganizować moje pierwsze klasyczne spotkanie w Bydgoszczy „Klasyki witają Wiosnę - Wyspa Młyńska, 21 marzec 2014 godzina 19:30”. Na początku byłam przerażona, ale kiedy pojawiło się jedenaście aut (Fiat 126p, Łada, Fiat 125, Syrena 105, Syrena Bosto, Mercedes Beczka, Ford Capri), cieszyłam się tak ogromnie, że nie potrafiłam wykrztusić z siebie słowa tylko ciągle się śmiałam. Ogromne szczęście, może dlatego, że założyłam że będę się cieszyć choćby z jednej zainteresowanej spotkaniem osoby. Całość przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Wszyscy bawili się świetnie. Czułam to! Wiecie, jakie to szczęście czuć, że komuś się podoba?  Aby to zorganizować trzeba było gdzieś ogłosić lokalnie, stąd pomysł na stronę, która powstała w dwie godziny i myślałam, że potem zniknie, a jednak została i zaczyna być coraz bardziej znana. Mam nadzieję, że za jej pośrednictwem jeszcze nie jedno da się zdziałać. A póki co mamy na swoim koncie kilka spontan’ów w okolicach Bydgoszczy i Rajd dookoła Zalewu Koronowskiego.

Dziewczyny kochają klasyki….i  mechaników? Chyba przyda się w pobliżu kolega, który umie naprawić to i tamto? Przynajmniej tak się mówi. Prawda, czy niekoniecznie?
- Jasne, że się przyda! Ale z tym bywa różnie, bo mężczyźni często więcej mówią, niż robią. Ale są też tacy, na cale szczęście(cudowni mężczyźni), którzy pomagają jak się da. I potrafią przypominać kilka razy o przepalonej żarówce i usilnie próbują mnie na moment zatrzymać, by ją wymienić. Chyba w reszcie dojrzałam do tej decyzji i dam sobie pomóc. Przy każdej okazji najczęściej na klasycznych spotkaniach lub trabantowych zlotach koledzy sprawdzają, czy wszystko jest w porządku, a to chociażby dlatego, że kawal drogi zazwyczaj przemierzam na taki zlot. Sama potrafię sprawdzić olej i już teraz nawet wiem gdzie go dolać (śmiech). Ale niektóre dziewczyny potrafią dużo zrobić, znają się i mają do tego dryg. Ja mam Trabanta, który nie zawodzi i jest wyrozumiały. A przy okazji dziękuję wszystkim pomocnikom, ratującym z tarapatów !

 Zdarzyła Ci się jakaś sytuacja podbramkowa?
- Na początku były same podbramkowe (śmiech). Wszystko było nowe.  Mam w zanadrzu kilka. Na początek wesoła: ścigałam się z Policją, to nawet opisałam na mojej stronie. Nie mogłam się przestać śmiać, jak już było po kontroli oczywiście. A druga już taka bardziej ekstremalna jak jechałam na drugi organizowany przeze mnie spot. Postanowiłam go wykapać na myjni i potrzebowałam męskiej pomocy (tu też dobrze, że są koledzy bo odkręciłam antenę, ale nie ta część którą powinnam, mnóstwo śmiechu). Kolega chętnie się zgodził i jechałam po niego. Będąc w połowie trasy, Kanarek po prostu zgasł na światłach i nic zero reakcji... Inni kierowcy obserwowali sytuację, ale kolega szybko się pojawił, Trabant jest leciutki, więc ja siedziałam za sterem, a on pchał na skróty przez chodnik, bo to dwupasmowa droga była, zawróciliśmy na zatoczkę autobusową. Ludzie w oknach bloku, takie starsze małżeństwo bacznie obserwowało całą akcje. Nie przypuszczałam wcześniej, że widok Trabanta, czy innego klasyka będzie tak ludzi wzruszał! To bardzo piękne. Kolega nie wiedział co się stało, ale nazywam go Supermenem, więc byłam pewna, że coś wymyśli. Zadzwoniliśmy do Trabanciarzy, jeden był w kościele, ale odebrał i obiecał, że oddzwoni, a drugi był dostępny i wytłumaczył co mamy robić. Nie było jednak takich sytuacji z których nie byłoby wyjścia. Zawsze Ktoś kto pomoże się prędzej czy później pojawi. Dzięki Klasycznym Bydgoskim Spontan’om mam też w razie draki pomocników w pobliżu :) 

Wielu osób marzy, żeby z sentymentu, miłości do motoryzacji czy innych pobudek mieć w garażu coś klasycznego. Zazwyczaj, jako eksponat, który raz na rok można „przepalić”. To chyba nie wasza bajka?
-
Tak jest wiele takich osób, w zasadzie to kilka rodzajów (śmiech). Ci pierwsi to tacy którzy mają wypasione oryginalne auta, najczęściej nawet wymienione na nowe części, ale oryginalne. Chwalą się tym co mają, ale nigdy nie widziałam, żeby nimi jeździli. Z opowieści tych właśnie ludzi wiem też, że jak jadą to tylko na lawecie na jakiś pokaz. Ale każdy robi to co lubi. Inni z nas to tacy, którzy mają eksponaty i raz na jakiś czas się pokazują, jeżdżą na zloty, takie sezonowe wyjazdy, rozumiem ich nie chcą niszczyć cennych skarbów, jeśli mają oryginalne egzemplarze lub takie egzemplarze po lekkiej renowacji. Czasem w renowację lub wymianę wystroju wnętrza ludzie wkładają mnóstwo miłości i funduszy. Dbają o to, to normalne.  Mój też jest oryginalnie zachowany, ale póki co nie potrafię go trzymać w garażu sprzedałam tak zwany ”dupo-wóz” i jeżdżę nim wszędzie, na co dzień do pracy też! To jest takie moje miejsce jedyne póki co gdzie zawsze jestem uśmiechnięta. Bo nawet jeśli jest gorszy dzień oddaję uśmiech za uśmiech i buzia się śmieje :)

Jeździcie, zwiedzacie, delektujecie się chwilą. Twoja największa przygoda? Najdłuższa, a możne najbardziej ekstremalna trasa?

- Od marca 2014 do początku września zrobiłam 14 000 km. Tak podróżujemy klasykami, taka wycieczka to delektowanie się chwilą, nie rozwijamy zawrotnych prędkości, ale optymalnie ok. 70-90 km/h. Ludzie z klasyczną pasja motoryzacyjną jednoczą się i wyruszają na wspólne wycieczki w różne zakątki świata. A i zloty zdarzają się w różnych miejscach. W tym roku byliśmy w Niemczech w Anklam i na Słowacji. W Polsce też zwiedzamy różne regiony, i poznajemy nasz piękny kraj i ludzi. Okazuje się, że tak niewiele trzeba by wywołać uśmiech na twarzy przechodniów, a w razie jakiejś awarii ludzie sami garna się do pomocy. Moja największa przygoda to wyjazd do Albanii i Czarnogóry przez Słowację, Węgry, Rumunię, Serbię, Macedonię.  Jak do tej pory najdłuższa trasa, cały mój wyjazd trwał 18 dni, ok. 5000 km. Większość ludzi jechało z okolic Tychów, to tam jest małe zagłębie Trabantów, a przynajmniej tam jeżdżą na serwis (śmiech). Jechaliśmy sześcioma trabantami ekipą dwudziestoosobowa, w tym dzieci. Wszyscy byli zdyscyplinowani i prawie każdy wiedział na co się piszę. Było momentami męcząco i gorąco. Chwilami niebezpiecznie na serpentynach Transalpiny w Romunii, albo w Macedonii jak przy drodze naprawialiśmy hamulce u kolegi w aucie. Na Albańskich drogach to w ogóle było ekstremalnie, zupełnie inna nieeuropejska kultura. Oni tam na długich światłach jeździli  trąbili nie było przepisów bezpieczeństwa na rondzie jeździli pod prąd, a i zdarzało się że nagle zabrakło drogi. Było kilka awarii, długie postoje czasami w słońcu. Ale wszystko traktowałam jako część przygody i byłam zadowolona z każdego nawet tego przymusowego postoju, wszystko było frajdą. Reakcje ludzi w tych bałkańskich krajach tez były niesamowite. Najbardziej podobała mi się rozmowa w restauracji, kiedy to dowiedziałam się, że większość tych ludzi ma nas za bogaczy. Oni myśleli, że to bardzo drogie auta! Długo by opowiadać o tej przygodzie, relacja z wyprawy to materiał na dłużą opowieść. Jestem zadowolona, że udało mi się tam dojechać i cało wrócić. U mnie popsuł się tylko rozrusznik (śmiech) I to na początku wyprawy, na Słowacji. Sytuacja szybko została opanowana, wieźliśmy ze sobą całego trabanta w częściach.  Udało mi się pokonać Transalpine w Romunii wjazd na 2500 m n.p.m. ostre serpentyny istny raj dla motocyklistek! (kolejne moje marzenie). Powiem Wam, że cała ta wycieczka to tylko morze, góry serpentyny, większość granic, które przekroczyliśmy było w górach. Drogi były wąskie bez barierek, ekstrema i inni kierowcy kamikadze. Najlepiej jest gdy się opowiada, wtedy historie z wyprawy sypie jak z rękawa.

Wydaje się, że motoryzacja klastyczna podbija serca coraz większej grupy miłośników czterech kółek?
- Tak to prawda to się stało teraz chyba modne. Ale idzie wyczuć kto robi to dla szpanu a kto z miłości czy tez sentymentu. Naprawdę. Najbardziej nie lubię jak na spotkanie przyjedzie ktoś kto próbuje szpanować, że coś tam ma lepszego. Ja zresztą w ogóle nie orientuję się co jest lepsze a co gorsze (śmiech).  Popatrzę, o ładne,  pod maskę zajrzę i tyle! Mężczyzn to rajcuje, może to i dobrze… uwielbiam ten moment, kiedy zaglądają pod maskę i stoją tam godzinami. Lubię ten widok, kiedy oni się tak cieszą.

Dla mnie to już trochę jak subkultura. Macie swoje spoty, zloty, niezależnie od miejsca zamieszkania znacie się, przyjaźnicie.
- O tak mam wielu przyjaciół na południu Polski. To niesamowite, zdarza się, że widzę ich częściej niż znajomych z okolicy. Oni mają dla mnie więcej czasu i uczuć. Potrafią przyjechać z tak daleka na weekend swoim Klasykiem. Zloty to takie momenty, że spotykamy się wszyscy jest najczęściej ognisko i wspólne biesiady do rana. Wspólnie się bawimy, ale też wspólnie przeżywamy trudne życiowe momenty, ostatnio przeżywałam wraz z innymi dwa przeszczepy przecudnych młodych ludzi Adika i Krystiana. Każdy dotyczył innej sprawy ale oba się udały. Wiem, że gdybym potrzebowała pomocy gdziekolwiek będę ktoś w pobliżu będzie, by pomóc. Ale to są też takie przyjaźnie już bardziej prywatne, dzięki pasji, mam kilku dobrych znajomych, którzy nie raz wyciągali mnie z dołka.

A powiedz jeszcze na koniec czym jeżdżą kobiety, które kochają klasyki. Wysuwa się jakiś trend na prowadzenie?
- Dziewczyny mają upodobanie do konkretnego samochodu? Kobiety, które kochają klasyki, hmm… hihi no na pewno Trabantem.  Jest nas sporo, Syrena 105 cabrio, Fiat 125p, Lada… ostatnio pojawił się Polonez karawan, Garbus. Pewnie dziewczyny jeżdżą też innymi autami, mam nadzieję że się ujawnią niebawem i będzie nas więcej!

A jak się zdecydujemy, by zacząć swoją przygodę z Fiatem, czy Polonezem o czym pamiętać? Że to nie kaprys…że trzeba będzie poświęcić mu dużo czasu?
-Jeśli coś się kocha to trzeba o to dbać żeby się nie rozpadło. Może być kaprysem, ale wtedy szybko zgaśnie. Trzeba mieć świadomość niewygody i tego, ze coś się może w każdej chwili rozsypać…ale tak poza tym to tylko jeździć i się z tego cieszyć.  Jeśli chodzi o wybór pierwszej klasycznej bryki polecam cos lekkiego,  no chyba, że macie silne ramiona. Ale tak naprawdę nie ma znaczenia co to będzie i tak dzięki temu, będzie łatwiej delektować się chwilą, spojrzeć na wszystko spokojniej.

Dziewczyny Kochają Klasyki znajdziecie na Facebooku 

https://www.facebook.com/pages/Dziewczyny-kochaj%C4%85-Klasyki/350577828416210
kontakt meilowy: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
 


Magdalena Kowalska

- Jako mała dziewczynka marzyłam o tym aby zmienić świat. Chciałam, aby wszyscy ludzie się kochali i sobie pomagali. Dzisiaj mam tego namiastkę, bo chociaż nie jest to tak powszechne na ulicy to jednak, jest taka grupa osób wśród której czuję się kochana. Przy tym, wśród nich świat sam się zmienia. I czuję, że każdy każdemu chętnie pomaga. Nie ma takiej sytuacji, w której  zostaję ja lub reszta ekipy bez pomocy. To ludzie, których pasją jest, jakby się wydawało, zapomniana era motoryzacji…Jak się okazuje - nie jest prawdą, bo ona jest wiecznie żywa!

Od dziecka uwielbiałam rolę kierowcy. Tata sadzał mnie na kolanach i już jako 3-latka, dzielnie prowadziłam samochód, najczęściej gdy wracaliśmy od babci polną drogą do szosy. Cudowne czasy. Potem jako siedmiolatka zakochałam się w motocyklach. Spacerowałam z dziadkiem znaną szosą i nagle dostojnie przemknęło ze 100 różnej maści motocykli. Warkot silników pobudził moja krew i choć od tamtej pory minęło sporo lat, serce wciąż łomocze, a oczy błyszczą gdy widzę przejeżdżający motocykl. Wtedy już jako 7 latka postanowiłam, że będę miała czarny kask z otwieraną automatycznie szybką… i motocykl, który już posiadam od dwóch miesięcy.

Od najmłodszych lat towarzyszył mi samochód najpierw ZAZ  Zaporożec którego uwielbiałam. Był matowo-bordowy, duży, fajny z niezależnym ogrzewaniem, które pracowało przy wyłączonym silniku. Potem Fiat 126p, pamiętam wycieczki do Łodzi i powroty, kiedy leżałam na stercie ciuchów z nosem przy podsufitce. Jeździłam też Wartburgiem - dwusuwem;), a był czas kiedy strasznie się go wstydziłam. Hałasował niemiłosiernie. W tym czasie mój sąsiad miał Trabanta „mydelniczkę” ;). Myślałam sobie  „Małe zwinne autko, ale też pierdzi jak ten nasz Wartburg”. Te stare samochody miały w sobie coś pociągającego.  Jednak…

Doskonale pamiętam jak na 18 urodziny mój tato zaproponował mi kupno Trabanta. Czarno- żółty był;), powiedziałam mu wtedy, że nigdy do czegoś takiego nie wsiądę;) TAKI BUŃCZUCZNY CHARAKTER, chciałam mercedesa ;), jednak szybko mi się odmieniło;) i już rok później marzyłam o takim  autku;) Kiedy po latach nastoletniego buntu udało mi się wsiąść do dużego Fiata, a potemSyreny - zakochałam się. Serce tych aut bije, one mają duszę, czułam się wyśmienicie, bezpiecznie i przytulnie.  Rozpoczęłam poszukiwania własnego miejsca na czterech kołach, auta w którym poczuję się tak dobrze jak w domu, jak u siebie. Chyba jestem starą duszą, widzę i czuję więcej.

Któregoś dnia żyjąc marzeniami o wyjątkowym, wypasionym samochodzie; podróżowałam przez Polskę Syreną 105. Napotkałam na swojej drodzę rodzinę, szczególną rodzinę, która podróżowała przez świat „mydelniczkami”. Okazuje się, że czasem trzeba przemierzyć miliony kilometrów dróg, by odkryć ponownie to, co się wiedziało na starcie. Już po trzech miesiącach miałam swojego własnego Trabanta 1.1 sedan/ limuzyna.

Korzystając z naszej strony, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies . Zaktualizowaliśmy naszą politykę przetwarzania danych osobowych (RODO). Więcej o samym RODO dowiesz się tutaj.