Odwozimy motocykl do znajomego, zaraz naszym Vito ruszamy dalej w drogę. Rozglądam się. Na ulicy pusto. Głosy stają się coraz bardziej donośne, nieznajomy klepie mojego narzeczonego w ramię… Zastygam. Po chwili obaj zbliżają się do drzwi.
Kochanie, podwieziemy pana. Cudzoziemiec, koledzy go zgubili, szuka swojego hotelu. Po drodze osamotniony imprezowicz, chuchając nam subtelnie przetrawionymi Long Island Iced Tea tłumaczy, że już od kilku godzin krąży w okolicy i szuka ratunku
Zobaczyłem motocyklistę i od razu wiedziałem, że na pewno mi pomoże.
I wtedy mnie tknęło.
Motocykliści to ciekawa rodzina.
Kiedy mijają się na drodze machają przyjaźnie. Życzą sobie bezpiecznego sezonu. Zagadują do siebie na stacjach benzynowych, porównują maszyny, wymieniają się informacjami, proponują wspólne jeżdżenie. Wreszcie - organizują się w grupy i kluby, wspierają w różnych inicjatywach. Kiedy na imprezie spotkasz drugiego motocyklistę, już wiesz, że nie spędzisz tego wieczoru stojąc samotnie w kącie. Wystarczy krótkie: „też jeździsz?” i lody można uznać za przełamane. Nagły błysk w oku, porozumiewawczy uśmiech, pełne zrozumienia spojrzenie - jesteśmy w domu.
Coś jest takiego w tej grupie ludzi, może ta odrobina szaleństwa, dziwne zamiłowanie do adrenaliny, a może szczypta głupoty… coś sprawia, że perspektywa przynależności do tej właśnie społeczności wydaje się być niesamowicie pociągająca.
Wsiadając na motocykl wstępujesz do tajnego klubu. Klubu, którego członkowie rozmawiają w tylko sobie znanym języku. Gdzie opis trasy z pracy do domu to fascynująca historia krętych tras i podbojów, której nie powstydziłby się sam don Kichot. Klubu szaleńców i wiecznych dzieci. To nie racjonalne i dojrzałe myślenie wsadzają nas na skórzaną kanapę motocykla, a raczej jakaś bliżej nieokreślona tęsknota za wolnością, jakieś marzenie wariackie…
A z drugiej, mrocznej strony to, co nas wszystkich przyciąga do dwóch kółek, to też potrzeba buntu. Wiedzieli już coś o tym brytyjscy chłopcy w latach 50, ścigający się na swoich Nortonach od knajpy do knajpy. Znali to amerykańscy weterani, przekuwający wojenną traumę w kolejne przejechane na Harleyu mile. Czuł to James Dean. Z takim samym namaszczeniem swój kask zakładali zapewne Marlon Brando, Bob Dylan czy Zbigniew Cybulski. Motocykle to były maszyny dla łobuzów, tych „niegrzecznych”, tych „na opak”. Całe społeczności zbudowały się na tej niezgodzie na istnienie zasad.
My, kobiety, też mamy w sobie dużo buntu.
Przez lata sznurowane społecznymi normami nauczyłyśmy się, jak bić się o swoje. Wydreptałyśmy sobie dostęp do edukacji, prawo do głosowania, możliwość aktywnego udziału w życiu publicznym. Założyłyśmy spodnie i wzięłyśmy sprawy w swoje ręce - dziś zaciera się podział na „damskie” i „męskie” - mamy kosmonautki, piłkarki, żołnierki, polityczki. Mamy motocyklistki. Zabrałyśmy się za nowe zabawki i bardzo nam się spodobały. Coraz więcej nas na liniach startowych w zawodach, mijamy się w warsztatach, wymieniamy olej, zmieniamy koła, budujemy customy. Nosimy się wygodnie, mamy ciężkie buciory, tatuaże, albo zupełnie na odwrót - pod kaskiem kryjemy kaskadę starannie wymodelowanych loków, a paznokcie z daleka odbijają się neonowym różem. Jesteśmy wspaniale różne, a każdą co innego na te dwa kółka wsadziło. Nieważne, czy to była ciekawość, chłopak-motocyklista, film z Angeliną Jolie czy potrzeba doładowania ego. Witaj w rodzinie, zapraszamy. Właśnie dołączyłaś do klubu :)
Monika Harwas, Świat Motocykli