Ceny rosną, to fakt. Ale wraz z nimi zmienia się coś jeszcze: podejście kierowców do własnych samochodów. I to nie tylko tych starszych, ale nawet kilkuletnich modeli, które jeszcze niedawno uchodziły za “pewniaki”.
Kiedyś się naprawiało, dziś się kalkuluje
Kierowca z 15-letnim autem jeszcze kilka lat temu nie zastanawiał się długo – trzeba wymienić amortyzatory? To się wymienia. Pasek? No przecież nie będzie się ryzykować, że urwie w trasie. A dzisiaj? Coraz częściej słychać w warsztatach: „a może da się to jeszcze jakoś podratować?”, „a to musi być nowe?”, „może coś używanego z rozbiórki?”. Albo po prostu: „to ja się jeszcze zastanowię”.
Dlaczego? Bo pieniądz się nie zgadza. Kiedy koszt wymiany rozrządu z pompą wody dobija do wartości połowy auta, wielu ludzi po prostu rezygnuje. Robią tylko to, co konieczne, a resztę... zostawiają losowi. Jak się rozleci, to trudno – mówi się trudno i jeździ się, aż padnie na amen.
Auto przestaje być oczkiem w głowie?
Nie do końca. Ludzie nadal kochają swoje samochody – tylko że teraz kochają je trochę mniej intensywnie. Trochę bardziej rozsądnie. Nie ma już takiego kultu blacharki, jak kiedyś, nie ma obsesyjnego woskowania co weekend. Bo kto dziś kupuje wosk za 80 zł, skoro za tę samą kasę można mieć obiad dla rodziny? Twarda rzeczywistość.
Zresztą, nawet jeśli ktoś chciałby zadbać o samochód jak należy, to szybko może się zniechęcić. Ceny usług rosną jak grzyby po deszczu. Mechanicy też muszą jakoś żyć, a koszt roboczogodziny potrafi zabić entuzjazm – zwłaszcza gdy trzeba zrobić coś więcej niż wymianę oleju. Drobna naprawa? 500 zł. Większa? Tysiąc. A jak trafisz do ASO, to trzymaj się fotela.
Rynek części – niby szeroki, ale już nie tani
Jeszcze do niedawna mówiło się, że wszystko zależy od tego, gdzie się kupi części. Że jak się dobrze pokombinuje, to można zaoszczędzić. I tak, nadal są różnice między sklepami, nadal można wyłapać okazję. Ale generalnie? Ceny poszły do góry prawie wszędzie.
Dolar rośnie, euro rośnie, transport drożeje – a za tym wszystkim idą części samochodowe. Nawet te najpopularniejsze: klocki hamulcowe, akumulatory, wahacze. Kiedyś zestaw podstawowych napraw mieścił się w budżecie 500–800 zł. Dziś potrafi przekroczyć dwa tysiące i to przy średniopółkowym aucie.
Do tego dochodzą podróbki, dziwne zamienniki bez oznaczeń i niespodzianki z marketplace'ów. Wielu kierowców uczy się na własnych błędach – bo jak zamówisz coś “na szybko” i po taniości, to często kończy się podwójną robotą.
Polacy szukają alternatyw, ale nie zawsze trafiają dobrze
Naturalnym odruchem w czasach drożyzny jest szukanie tańszych opcji. I tu zaczyna się kombinowanie: a to regenerowane części, a to zamienniki z drugiego końca świata, a to używki z demontażu. Wszystko może działać – ale nie zawsze działa. A jak padnie drugi raz, to człowiek już nawet nie ma siły się denerwować.
Popularne stają się też mobilne usługi, gdzie „mechanik przyjeżdża pod dom”. To często fajna opcja, o ile trafi się na ogarniętego fachowca. Ale są i tacy, co z kluczem dynamometrycznym widzieli się ostatnio na filmie. Efekt? Oszczędności mizerne, a kłopot podwójny.
Coraz więcej “auta do jazdy, nie do naprawy”
To nowe podejście, które coraz częściej widać wśród kierowców. Samochód nie jest już inwestycją ani przedmiotem dumy. Jest narzędziem – jak pralka, jak mikser. Ma działać, a jak się zepsuje, to się wymienia na inny. Może nie od razu, ale już bez tego sentymentu, który był kiedyś. Stąd też rosnąca popularność leasingów, abonamentów, car-sharingów. Ludzie wolą płacić za „użytkowanie bez problemów” niż użerać się z kolejną usterką.
W efekcie warsztaty mają mniej stałych klientów, a więcej tych „z przymusu” – którzy przyjeżdżają dopiero wtedy, kiedy naprawdę już nie da się jechać. I coraz częściej słychać: „proszę to zrobić najtaniej, żeby tylko jeździło”.
Czy to już koniec motoryzacyjnego romantyzmu?
Może nie koniec, ale na pewno inna era. Samochody przestały być symbolem statusu – przynajmniej dla większości. Są kosztownym obowiązkiem, który trzeba jakoś ogarnąć. A przy dzisiejszych cenach – często z zaciśniętymi zębami.
Mimo to wielu kierowców nadal próbuje dbać o auta najlepiej, jak potrafi. Zamiast nowych części – dobre zamienniki. Zamiast lakierowania – folia. Zamiast ASO – znajomy mechanik „z polecenia”. I to działa, jeśli robi się to z głową.
Bo jak mówi stare powiedzenie – auto zadbane jeździ dłużej. Nawet jeśli co jakiś czas trochę postęka.
artykuł sponsorowany