Mimo, że podoba nam się sportowa sylwetka i nowoczesne kształty, zaczynamy zastanawiać się, jak „strzały” będą zachowywać się w czasie zwyczajnej eksploatacji. Moje porównanie dwóch sześćset znalazło się tu nie bez powodu. To dylemat, przed którym stanęłam przesiadając się na sporta.
Zacznę od motocykla ze stajni Suzuki. Był to pierwszy motocykl sportowy na który wsiadłam, namówiona przez kolegów z zaprzyjaźnionego warsztatu. Pierwsza przejażdżka i wiedziałam, że motocykl sportowy, to coś dla mnie. Lekkość prowadzenia, stabilność, dobre hamulce- czego może sportom pozazdrościć większość chopperów, jak na krótki dystans całkiem wygodna pozycja.
No i właśnie. Tu pojawi się wątek, który postawił na szali mój wybór. Całkiem sporo jeżdżę, staram się przynajmniej raz w roku zrobić jaką zagraniczną traskę, minimum trzy tysiące kilometrów. Kiedy pomyślałam o twardym zawieszeniu typowych sportówek, a przede wszystkim pozycji na motocyklu, przestałam się cieszyć. Praktycznie całe obciążenie spoczywa na naszych rękach, po dłużej trasie wiele do życzenia pozostawia także komfort naszego kręgosłupa. Jechanie kilku godzin w „leżącej pozycji”, zmaganie się z dziurami na naszych drogach motocyklem przystosowanym do dobrej nawierzchni… mission In posible? Wiem, że są motocykliści, którzy wcale nie narzekają na tego typu problemy. Podobno kwestia przyzwyczajenia. Ale mimo wszystko kierując się głosem rozsądku rozpoczęłam dalsze poszukiwania.
Połączeniem obu wizji stałą się Honda. Gdybym miała do wyboru konkretnie wersje typowo sportowe, pewnie mimo wszystko postawiła bym na GSX-R. Ale szukając komfortu jazdy, wybrałam CBR-kę w wersji F4i. Walorem tego konkretnego modelu jest łagodniejsza pozycja, która nie wymusza typowego leżenia, co za tym idzie nie obciąża tak bardzo, nie tak mocnych, jak męskie rąk. Ja jestem zadowolona. Nie brakuje mi mocy, przyspieszenia, poruszam się sprawnie po mieście i w dalszych trasach. I czegóż kobieta może chcieć więcej…