Ty, do „czynnej jazdy”, wróciłeś dopiero kilka lat temu.
-To prawda. Motocykle zawsze mnie kręciły, chyba jak każdego młodego chłopaka. Prawo jazdy zrobiłem w wieku lat siedemnastu, standardowo z uprawnieniami na samochód. To było w 1985 roku, ale za dużo nie jeździłem. Kiedy zaangażowałem się z sport wyczynowy, oczywiście motocykl nie szedł z tym wszystkim w parze. Tak naprawdę dużo zacząłem jeździć w 2007 roku, kiedy zakończyłem już karierę. W sporcie człowiek jest przewrażliwiony na sytuacje, które mogą doprowadzić do kontuzji, bądź wyeliminować z gry. Dlatego przygotowując się do walki trzeba unikać ryzykownych przedsięwzięć, zatem jazda motocyklem zeszła na drugi plan.
I kiedy wróciłeś do dwóch kółek, zaczęło się od turystyki…
-Rzeczywiście po dwóch latach zorganizowałem wyjazd do Stanów Zjednoczonych. To była świetna wyprawa. Ale jednocześnie w tym samym roku Adam Bodziak namówił mnie do startu na torze, konkretnie w Mistrzostwach Polski . Początkowo miała być to tylko i wyłącznie promocja akcji społecznościowej. Chodziło o to, by pokazać młodym ludziom, że jeżeli szukają adrenaliny, warto ją znaleźć właśnie na torze, a nie na ulicy.
Czyli słowa o tym, jak uzależnia jazda na torze nie są bez pokrycia? I pewnie dodasz, że nie zauważyłeś, kiedy się w to wszystko wciągnąłeś?
- O tak! To strasznie wciąga! I zgadza się, nie spostrzegłem nawet kiedy to się stało. Po pierwsze jest to świetna zabawa i wielka adrenalina. Prędkości również są całkiem spore. Oczywiście wszystko odbywa się w miarę bezpiecznych warunkach. Musimy pamiętać, że nieszczęście zawsze może się wydarzyć, ale na pewno nie można zderzyć się z innym samochodem, krawężnikiem, czy drzewem i to już dużo. Osobiście dwa lata temu przeżyłem groźną sytuację, bo zaliczyłem glebę przy 250 km/h, ale właściwie wyszedłem z tego bez szwanku. Szczerze, każdemu motocykliście polecam udanie się na tor do Poznania i sprawdzenie swoich umiejętności. Jeden dzień jazdy na torze , to jeden bądź dwa sezony na drodze. Na torze przy dużych prędkościach, prawie każde hamowanie, to hamowanie awaryjne. Poza tym możemy wyczuć motocykl, sprawdzić jak zachowuje się w rożnych sytuacjach
Czyli jednośladem zdecydowanie pierwszy do mety? A można Cię spotkać jeszcze gdzieś na trasie?
- Są to dwa zupełnie inne doświadczenia. Po Stanach Zjednoczonych była jeszcze Australia i kraje byłego Związku Radzieckiego , a w zeszłym roku Bałkany. Dla mnie turystyka motocyklowa to inny smak motocyklizmu. Dociera się do miejsc, które normalnie nie przyszłyby nam do głowy, a do tego dochodzą zupełnie inne wrażenia, nie tylko wzrokowe, ale chociażby zapachowe, a to zupełnie zmienia naszą percepcję. Co więcej motocykliści na całym świecie trzymają się razem i zawsze znajdziesz kogoś, kto będzie chciał ci coś pokazać lub pomoże, gdy tylko takiej pomocy będzie potrzeba.