Pierwszy raz miałam okazję dokonać tego - wówczas jako plecak - w maju tego roku. Cel? Sardynia. Mało znana wyspa, odwiedziona do tego przeze mnie przed sezonem, gdzie nie można było spodziewać się zbyt wielu innych turystów. Na włoską wyspę dostałam się samolotem, a później motocykl został wynajęty w wypożyczalni, której właścicielami byli przesympatyczni ludzie, którzy już na „dzień dobry” dawali wskazówki jakimi drogami jechać, gdzie się dostać i co zobaczyć.
Ceny za motocykl - jak wszędzie - nie za tanio, ale do przełknięcia.
Start podróży zaczął się w Cagliari na południu wyspy. A pierwszy kierunek został podjęty na wschód. Drogi prowadzące wybrzeżem, szerokie, zadbane, idealne dla motocyklistów. Urokliwe na tyle, że trudno było nie zatrzymywać się co chwilę, aby podziwiać coraz to inne krajobrazy.
Masa sympatycznych osób, które dawały wskazówki gdzie, co i jak. Choć ciężko było znaleźć tubylców mówiących po angielsku. W godzinach południowych puste miasteczkowe uliczki, bo wszyscy mają siestę.
Nie można było sobie też odmówić „wyskoczenia” z motocyklowych ubrań, w przerwie na trasie i szybkiej kąpieli w chłodnym jeszcze morzu. Jednak jest to całkowicie niezapomniane uczucie, kiedy idąc po plaży po kolei zrzucasz z siebie kask, kurtkę i całą resztę. Spontaniczność na takim wyjeździe jest wręcz obowiązkowa. Dlaczego? Bo to są właśnie totalnie niezapomniane chwile.
Wybrzeżem, krętymi drogami dotarliśmy do Tortoli i Arbataxu - pięknego półwyspu z czerwonymi skałami. W tym miejscu się zakochałam. Urokliwe miasteczko, kolejne niesamowite krajobrazy. Naprawdę niewiele więcej niż włoska kawa, spacer wieczorem uliczkami, kolacja we włoskiej knajpce i zachodzące słońce - potrzeba było do bezcennego uśmiechu na twarzy.
Kolejnym przystankiem była Cala Liberotto, a stamtąd wyspę trzeba było już przeciąć, aby dostać się na zachodnie wybrzeże. Czas niestety gonił i... pogoda przestała rozpieszczać.
Zachodnie wybrzeże nie ujęło mnie już tak bardzo, jak wschodnie. Więc z całego serca polecam udać się przede wszystkim na wschód od Cagliari i w górę wybrzeżem. Niezliczona ilość niesamowitych plaż, na które nie dało się dojechać i należało przejść się drogami, na których udało spotkać się nawet stado dzikich kóz.
Te kilka dni to było stanowczo za mało, jednak objechanie i tak prawie całej wyspy, a raczej jej wybrzeża - dla mnie? Wspomnienie i przeżycie, którego nigdy nie zapomnę.
Sardynia. Ciężko ją opisać w kilku słowach. Niesamowita, piękna, dzika, kręta, z setkami kilometrów świetnych dróg. Doskonała zarówno dla motocykli turystycznych, jak i sportowych. Wiem, że tam kiedyś wrócę, bo warto.
Rozalia Kozieł Łobuziara